Nieustanne szczęście



  Jezus, największa Miłość, pragnie naszego nieustannego doświadczania szczęścia płynącego z połączenia z Nim. Górnolotne? Wystarczy poświęcić dłuższą chwilę w ciągu dnia na wyciszenie i modlitwę serca. Na modlitwie można milczeć, zamknąć oczy i wyobrazić sobie Jezusa z otwartymi dłońmi. Można wypowiedzieć wszystko co chcemy, ale ze świadomością, że On to słyszy, jest blisko i będzie odpowiadał. Różne są formy modlitwy, ale to nie jest "paciorek" przed snem. Zatrzymanie się na poziomie paciorka dziecięcego to jak próbowanie ubierania na siebie za małych ubrań. Modlącego się własnymi słowami, z serca, Jezus chętnie zaskoczy. Upewni go mocnym przekonaniem, że naprawdę istnieje i działa z wielką precyzyjną miłością. Bóg nie działa tylko ogólnie, w kościele, wobec "wiernych", ale wobec każdego pojedynczego człowieka.


  Nie musimy zasługiwać na miłość Boga do nas. Gdyby tak było, nikt nigdy nie poszedłby do nieba, a Jezus nie musiałby przychodzić na ziemię i cierpieć. Nie jesteśmy w stanie zasłużyć na miłość Boga. On pierwszy nas ukochał odwieczną miłością. Ukształtował nas cudownie jeszcze zanim się poczęliśmy. Dla Niego jesteśmy cudowni. Nie przestaje nas kochać nawet gdy Go odrzucamy. Jest bardzo cierpliwy i długo czeka - nie na naszą doskonałość, "idealność", ale na to, kiedy zechcemy przyjąć do siebie Jego miłość, uświadomić sobie Jego podejście do nas - pomimo naszej słabości.


  Czy Bóg jest wytworem naszej wyobraźni? Nie. Jeśli uczciwie wejdziemy z Nim w relację osobową, upewnimy się, że nie tylko jesteśmy kochani w sposób wyjątkowy, ale że On używa "swojskiego" języka do komunikowania się z nami. W intymnej relacji możemy usłyszeć bezpośrednio, wewnętrznie, Jego konkretne odpowiedzi. Zobaczymy to na przykład w napisach otaczających nas, w wypowiedzi drugiego człowieka, w pojedynczym zdarzeniu lub w splocie wydarzeń. Duch Boży napełni nas tak zwanym "światłem" - pewnością tego, że to nie była tylko nasza myśl płynąca z umysłu. Niekiedy Bóg przychodzi do nas w snach. On też może działać przez cudowne interwencje, działanie Matki Bożej, świętych.


  Bóg istnieje naprawdę i nie jest obojętny wobec losu pojedynczego człowieka. Dlaczego więc nie objawi nam się wprost i nie powie, czego od nas oczekuje? Odpowiedź jest prosta - z miłości! Jeśli bardzo kochamy drugą osobę - nigdy nie będziemy chcieli jej zniewolić swoimi żądaniami. Nigdy na siłę nie zmusimy nikogo do pokochania nas. Podobnie Bóg nie będzie się radował naszą wiarą dla samej tradycji, albo ze strachu przed ewentualnymi konsekwencjami niewierzenia (tzw. zakład Pascala). Miłość pragnie tylko szczerej, czystej miłości.


  Skąd mam mieć pewność, że Bóg istnieje?
Taka pewność rodzi się tylko z doświadczenia relacji z żywym Bogiem. Owszem, można rozumowo dojść do konieczności istnienia Boga - poprzez analizę uporządkowania świata, jego gradacji, hierarchii, stopni ożywienia; stwarzania różnego od wytwarzania; różnicy działania przypadkowego od rozumnego - w odniesieniu do stworzenia świata; wielkiego wybuchu, który nie mógł powstać "z niczego" - ale to wszystko samo z sobie może co najwyżej doprowadzić człowieka do deizmu. Bóg "gdzieś" istnieje, stworzył świat, ale my jesteśmy autonomiczni i żyjemy "po swojemu". Osamotniony rozum, bez doświadczenia wiary, nie pomoże nam w życiu w zażyłości ze Stwórcą. Z kolei wiara bez rozumu (współpracy i rozwoju) podąża w kierunku fanatyzmu.


  Wiara i rozum to dwa skrzydła, o których napisał  św. Jan Paweł II, dzięki którym szybujemy, albo płyniemy. Jednak rozum zatrzymuje się na mieliźnie tajemnic Bożych, misterium krzyża i zbawienia świata. Wtedy wiara jak satelita odbija się od racjonalnej paraboli i podąża w nieznane, w nieskończoność.









Komentarze